"Czas kochania, czas umierania" Fritza Katera wystawił w warszawskim Teatrze Dramatycznym Tomasz Gawron.
Prapremiera "Czasu kochania, czasu umierania" Fritza Katera - opowieści o młodych ludziach dorastających w cieniu berlińskiego muru u schyłku NRD - była przed dwoma laty wydarzeniem w Niemczech. Trudno w to uwierzyć patrząc na jej polską wersję w reżyserii Tomasza Gawrona. Przecierałem oczy ze zdumienia. Młody reżyser, który na tej samej scenie debiutował przed rokiem precyzyjnie zagranymi "Grami i zabawami" Edny Mazyi, tym razem dał pokaz zaskakującego artystycznego rozchełstania. Czyżby podjął się zadania ponad siły? Polska wersja tekstu jawi się bowiem jako totalny bełkot. Brak myśli przewodniej i wiarygodnych postaci idzie w zawody z porażającym językowym niechlujstwem. W każdą wypowiedź wkrada się szelest gazetowego papieru, monologi pobrzmiewają pseudooratorską manierą. Nie mam pojęcia, co skłoniło dyrekcję teatru do wystawienia tak adramatycznego tekstu. Nie ma w nim nawet tytułowego kochania - gdyż sami bohaterowie mówią jedy