EN

16.03.2022, 14:56 Wersja do druku

Czas robi swoje. A ty, człowieku?

„Bóg policzył dni” Konrada Hetela w  reż. Radka Stępnia w   Teatrze Studyjnym Szkoły Filmowej w  Łodzi.  Pisze Klaudia Stępień-Kowalik, członkini Koła Naukowego Teatrologów UŁ.

fot. Klaudyna Schubert / mat. teatru

Ilekroć powracamy myślami do beztroskich dni dzieciństwa, przypominają nam się czasy przepełnione zabawą, psotami oraz śmiechem. I choć te czasy minęły bezpowrotnie, myśl o podróży w głąb naszej osobowości okazuje się być niezwykle kusząca, bo może stanowić ratunek przed zgiełkiem codzienności. Bywa tak – jak się okazuje: dosyć często – że dawne przyjaźnie i dobre relacje w rodzinach wskutek upływu czasu zostają bezpowrotnie zerwane, zaś stwierdzenie, że czas leczy rany, odchodzi do lamusa. O kwestii samotności, zagubienia i goryczy po utraconych marzeniach opowiedzieli studenci Wydziału Aktorskiego Szkoły Filmowej w Łodzi w spektaklu dyplomowym Bóg policzył dni w reżyserii Radka Stępnia.

fot. Klaudyna Schubert / mat. teatru

Chcielibyśmy powrócić do czasów dzieciństwa, choćby tylko na chwilę… wszystko było proste, kolorowe, po prostu zwyczajne, a ilekroć myśleliśmy o dorosłości, była ona jedynie niedostępną dla nas przygodą, do której musieliśmy jeszcze dorosnąć... A gdy przyszła dorosłość, nie mogliśmy już przypomnieć sobie tych wszystkich szczęśliwych chwil, które wspólnie przeżyliśmy w naszych ulubionych miejscach – myślę, że takie właśnie słowa mogliby powiedzieć bohaterowie spektaklu Bóg policzył dni w reżyserii Radka Stępnia. Musieli oni stawić czoła nie tylko starszym pokoleniom ale także powracającym lękom i demonom z przeszłości. Musieli zdecydować, czy powinni wieść ustabilizowane życie u boku ukochanej osoby, czy raczej wybrać beztroską niekończącą się zabawę. Wywalczenie dla siebie własnego kąta w świecie zdeterminowanym przez grupowe standardy okazało się być dla niektórych z nich nie lada wyzwaniem – każde odstępstwo od normy wiązało się z wykluczeniem.

Głównym bohaterem Bóg policzył dni jest 30-letni krytyk jazzowy Robert (grany przez Karola Lelka), który powraca po wielu latach nieobecności w rodzinne strony. Przyjeżdża na ślub przyjaciela Gawrona (w tej roli Marcin Walkowski) i jego narzeczonej, rudowłosej Panny Młodej (odgrywanej przez Marię Adamską). Aby przywrócić honor rodziny brat Panny Młodej – Filip Kolejarz (Filip Garmulewicz), zdecydował się oddać ciężarną siostrę Gawronowi, aby nikt nie mógł się dowiedzieć o jej pozamałżeńskich kontaktach z innymi mężczyznami.

Po powrocie w rodzinne strony Robert nie potrafi odbudować więzi i relacji z przyjaciółmi. Alan (Marcin Lipski) robi dobrą minę do złej gry – obraca wszystko w żart, by w ten sposób rozładować nawet najbardziej napiętą atmosferę. Klaus (w tej roli Kirył Pietruczuk) spogląda z nostalgią na niebo, trzyma w ręku kubek herbaty i rozmyśla o utraconych chwilach. Robert nie zdaje sobie sprawy z tego, że przyjaciele z dzieciństwa traktują go z dystansem i niechęcią, bo nie pogodzili się z jego odejściem. Nazywają go pogardliwie Pismo Święte, tak jak przezywali go w czasach szkolnych, kiedy odkryli w jego plecaku grubą księgę, przypominającą Biblię.

Utalentowana saksofonistka Wanda (odgrywana przez Annę Kraszewską), towarzysząca Robertowi podczas podróży w rodzinne strony, jest świadkiem kolejnych rozmów i kłótni bohaterów. Nie potrafi pochylić się nad problemami i uczuciami partnera, zwłaszcza wtedy gdy dowiaduje się o jego szkolnej miłości – Misi (Aleksandra Bernatek). Choć rywalka Wandy założyła rodzinę, wciąż powraca myślami do łączącego ją uczucia z Robertem. Gdy dochodzi do spotkania między Robertem a Misią, bohaterowie wymieniają między sobą zdawkowe spojrzenia, aby nie kusić losu.

Przedstawiona w spektaklu historia jest jedynie pretekstem do tego, aby zastanowić się nad tym, dlaczego tak bardzo niemożliwy jest powrót do miejsca w czasie i przestrzeni. Niezrealizowane marzenia i utracony potencjał – to problemy, z którymi nie potrafią uporać się bohaterowie spektaklu, bo powrót do dawnych czasów jest bardzo bolesny. Realność miesza się z fikcją, marzeniami sennymi i niespełnionymi obietnicami. Przekonują się o tym zresztą miejscowe imprezowiczki – Irina (Karolina Kowalska), Olga (Olga Rayska) i Masza (Zofia Stafiej), które jakiś czas temu poświęciły swą dziewczęcą niewinność dla Gawrona. Kobiety wciąż rozmyślają nad swoimi związkami, wciąż nie potrafią zapomnieć o byłym partnerze. Dlatego prowadzą niezobowiązujące życie towarzyskie, chętnie wybierając się na zabawy do Moskwy…

Jeszcze jednym intrygującym bohaterem, który nie przystaje do małomiasteczkowej rzeczywistości, jest ekscentryczny wodzirej Mr Jazz (odgrywany przez Huberta Milkowskiego), który sprawuje kontrolę nad koszmarami Roberta. W Bóg policzył dni mamy zatem do czynienia z niecodziennym zabiegiem artystycznym – rzeczywistość ukazuje się widzom nie tylko w tragicznych epizodach z udziałem bohaterów, ale i sennych markach Roberta, w których próbuje rozmawiać ze swoimi ukochanymi osobami – zmarłą matką, ukochaną Misią, a także przyjacielem, którego niespodziewanie utracił.

Jaka prawda o świecie wyłania się ze spektaklu Radka Stępnia? Trudno jednoznacznie stwierdzić. Również bohaterzy wcielający się w swoje role nie odpowiedzieli na to pytanie, aby pozostawić każdemu widzowi możliwość interpretacji. Przedstawiona prawda o rzeczywistości może zaskoczyć widzów swą prostotą i uniwersalnością, bo tak naprawdę każdemu z nas może przytrafić się podobna sytuacja. Rozterki postaci Radka Stępnia są dodatkowo podkreślone przez scenografię. Aktorzy bezszelestnie przesuwają się między drewnianymi ławkami, które widz może utożsamić z kościelnymi ławami dla wiernych i szkolnymi ławkami dla uczniów. I prawdopodobnie tylko one zdają się być namacalnymi, trwałymi elementami wykreowanej na scenie rzeczywistości.

Tytuł oryginalny

Czas robi swoje. A ty, człowieku?

Źródło:

Materiał nadesłany