Na co dzień w teatrze nie da się wytrzymać, "choć czasem trafia się jeszcze jakiś Swinarski, jakiś Rajkin, jakiś Wajda" - pisał ponad trzydzieści lat temu Konstanty Puzyna. Zdarzają się zapewne teatralne sezony, które podważają tę zasadę. Ubiegły do nich nie należał - pisze Marcin Kościelniak w Tygodniku Powszechnym.
Stąd, gdy w czerwcu poczucie zniechęcenia i zmęczenie osiągają szczyt, z wdzięcznością myśli się o kimś, kto wynalazł sezon ogórkowy. A tu jeszcze trzeba pisać podsumowanie. Gdy ostatnim wysiłkiem spojrzeć wstecz, z magmy kilkudziesięciu obejrzanych spektakli (i tak dobrze - niektórzy idą w setki) wyłania się jakiś Lupa, jakiś Warlikowski, jakiś Borczuch... To jednak za mało. Podsumowanie z prawdziwego zdarzenia powinno zbierać, uogólniać, stawiać tezy, pokazywać kierunki. W ubiegłym roku zaryzykowałem parę szerszych sformułowań i gdy teraz przychodzi się z nich rozliczyć, muszę powtórzyć za popularnym krakowskim wokalistą, poetą (i prozaikiem): pomyliłem się. "Sen nocy letniej" Mai Kleczewskiej w obliczu jej kolejnych spektakli - "Fedry" i "Zbombardowanych" - wydaje się raczej przebłyskiem dużego talentu niż wynikiem "artystycznej i warsztatowej dojrzałości". Z kolei Jan Klata, któremu wróżyłem zamknięcie w kręgu stopniowo zużyw