Na swych schadzkach, bankietach, Najświętszą Pannę ciężko bluźnią. Imię, rzeczy święte, jako to soli i słów poświęcających Ciało Chrystusowe, na złe zażywają. Mszą św. czartu akkomodują, jemuż się sublimittują nigdy nie adorować Najświętszego Sakramentu, obraz i kości świętych szarpać, deptać, pluć, krzyż, sól, zioła święcone nieuczciwie traktować - relacjonował ksiądz Benedykt Chmielowski poczynania czarownic zlatujących się na Łysą Górę.
W "Czarownicach z Salem" młode dziewczyny spotykają się w lesie. W blasku ognia tańczą do ekstatycznej muzyki, piją kapiącą krew z kury, obnażają się w zmysłowym gęści oddającym duszę diabłu. Jedna z czarownic, Abigail nie robi tego bezinteresownie. W zamian za pakt z czartem, chce dostać ukochanego, który o niej zapomniał i wrócił do żony. To jedna z najbardziej efektownych scen jakie znalazły się już na początku przedstawienia Barbary Sass "Czarownice z Salem". Jej ekscytujący rytm mógł stać się zapowiedzią pełnego niepohamowanych namiętności spektaklu. Niestety, tylko mógł, gdyż w miarę rozwoju akcji odnosiłam wrażenie, iż ponętne czarownice znalazły się przez przypadek w samym środku arktycznej zimy, a nie w miasteczku, którym rządzi zbiorowa histeria. Dramat Arthur Millera jest opowieścią o nietolerancji, o tym jak ludzka zazdrość i chora wyobraźnia może doprowadzić do tragedii. Zraniona w swej miłości Abigail, a na dodat