Kultura polska, skłonna do patetycznego zadęcia i cierpiętniczej powagi, ma na szczęście również nurty podskórne. Jednym z nich jest czarny humor, objawiający się w kpiarskiej postawie wobec majestatu śmierci i związanych z nią ceremonii - pisze Wojciech Owczarski w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.
Wśród pisarzy parających się rym rodzajem humoru prym wiodą dramaturdzy, bo w końcu gdzie, jeśli nie w teatrze, robić przysłowiowe jaja z pogrzebu? (Nie bez powodu najlepiej pamiętanym fragmentem "Hamleta" jest scena z grabarzami i czaszką Yoricka). W dramacie polskim czarny humor kojarzy się głównie z twórczością Witkacego, Gombrowicza i Mrożka. Autor Szewców każe swoim postaciom umierać i zmartwychwstawać bez końca, Mrożek w "Tangu" wysyła babcię na katafalk, zaś Gombrowicz w "Operetce" wywleka z trumny nagą Albertynkę. Gombrowicz z Witkacym upodobanie do makabrycznej błazenady przejawiali zresztą nie tylko w literaturze - obaj zasłynęli licznymi obyczajowymi prowokacjami i wyjątkową inwencją w płataniu figli krewnym czy znajomym. Nigdy dość powtarzania, jak bardzo zbawienny jest dla naszej kultury ów nurt czarnego humoru. Nie sposób wprost przecenić jego terapeutycznej roli. I choć w teatrze polskim pozycja wymienionych trzech twórców po