„Z ręką na gardle. Piosenki z repertuaru Ewy Demarczyk” w reż. Anny Sroki-Hryń w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Pisze Magdalena Hierowska w Teatrze dla Wszystkich.
Według Stanisława Barańczaka „Poezja powinna być nieufnością. Krytycyzmem. Demaskatorstwem. Powinna być tym wszystkim aż do chwili, gdy z tej Ziemi zniknie ostatnie kłamstwo, ostatnia demagogia i ostatni akt przemocy”. Aby zrozumieć poezję trzeba ją najpierw przeżyć i dotknąć jej ontologicznej struktury, szukając początków chwili ulotnej zawartej w myśli pisarza unoszącego pióro.
Ewa Demarczyk bez wątpienia wiedziała co tkwi w istocie poezji, a pamięć o wybitnej pieśniarce wskrzesił Teatr Współczesny w Warszawie. Spektakl „Z ręką na gardle” według scenariusza i reżyserii Anny Sroki-Hryń był dość odważną próbą konfrontacji młodych zdolnych aktorów z wybranymi utworami z repertuaru Ewy Demarczyk. Interdyscyplinarne przedstawienie z muzyczną aranżacją Jakuba Lubowicza, choreografią Eweliny Adamskiej–Porczyk oraz scenografią Grzegorza Policińskiego miało w sobie coś niezwykle poruszającego. Jednakże ogromna dynamika i bardzo ekspresyjny ruch sceniczny były bardzo odległe od sposobu interpretowania poezji przez Ewę Demarczyk. Może to być wadą, jeśli widz będzie się spodziewał wiernego odwzorowania kunsztu pieśniarki, ale jest to również ogromna zaleta, ponieważ nowoczesna forma spektaklu oddała głos pokoleniu, które szuka nowych jakości teatralnego wyrazu.
Nie ulega wątpliwości, że to widowisko w swej modernistycznej formie było znakomicie przygotowane. Dzięki ambitnemu zespołowi aktorów (Monika Pawlicka, Natalia Kujawa, Natalia Stachyra, Michał Juraszek, Przemysław Kowalski, Tomasz Osica, Jakub Szyperski) o wybitnych zdolnościach wokalnych i tanecznych, powstało dzieło oryginalne i nad wyraz szczere. Wyraźnie było widać absolutne zrozumienie problemów zawartych w tej niełatwej poezji. Również kompozycja spektaklu będąca połączeniem trzynastu utworów o interesującej linii fabularnej sprawiła, że każdy z bohaterów miał swój wyjątkowy czas na ukazanie warsztatu aktorskiego na najwyższym poziomie. W ten sposób poezja otrzymała zupełnie inny koloryt interpretacyjny i zapewne nie była nieudolnym epigonizmem. Natomiast swoboda wykonania nowych aranżacji świadczyła o znakomitym opanowaniu opracowywanego materiału.
Ewa Demarczyk wchodząc na scenę stawała się poezją i potrafiła zabrnąć głęboko w jej nieczytelne struktury. Ożywiała papierowe manuskrypty dając im nową formę i byt. Nie potrzebowała wymyślnej scenografii, by w jej oczach można było ujrzeć blask historii wielu pokoleń. Dzięki niej obrazy zapisane w słowach malowały przestrzeń sceny prawdziwymi emocjami, a treść poruszała serca widzów, pragnących ujrzeć prawdę o sobie. Czarny Anioł Piwnicy pod Baranami, uskrzydlona muza wielu poetów obdarowująca miłością do sztuki wszystkich, którzy potrafią słuchać tego co dzieje się w ciszy pomiędzy słowami skradła serca wielu słuchaczy, ale też oddała im serce nie roniąc przy tym ani jednej łzy.
Teraz z tej ciszy wyłonił się nowy obraz i zupełnie inna jakość w sposobie budowania napięcia interpretacyjnego treści. Ponowne odczytanie dzieł Ewy Demarczyk zapewne wymagało wielkiej odwagi, ponieważ tworzenie idealnej kopii byłoby zabiegiem wtórnym, a nawet niemożliwym. Dlatego pomysł dodania struktury dramaturgicznej okazał się bardzo efektownym rozwiązaniem, otwierającym nowe możliwości w sposobie odczytywania tej ponadczasowej poezji.