Nareszcie dobra decyzja repertuarowa dyrekcji Teatru Horzycy w Toruniu. Sztuka modnego i w Polsce irlandzkiego pisarza Martina McDonagha zatytułowana "Samotny zachód" mówi o ciemnej stronie współczesności, językiem współczesnym. W dodatku jest dobrze zagrana. O radość odbioru jednak trudno na przedstawieniu, które przekonująco i wiele mówi o złych sprawach między ludźmi.
Nie chcąc streszczać sztuki powiedzmy tylko, że oglądamy czworo bohaterów w sytuacjach tyleż codziennych, co szokujących. Rzecz osadzona jest w realiach irlandzkich, ale jest zarazem uniwersalna, jak uniwersalny jest dziś język pełen przekleństw, jak powszechne są brak wrażliwości, niechęć rozumienia i porozumienia przy jednoczesnej tęsknocie za normalnymi, zdrowymi relacjami między członkami rodziny i społeczności. Tęsknota ta jest jednak słabsza od obyczaju stawiania na swoim kosztem innych - aż do końca, do zabijania. Historia zawarta w przedstawieniu opowiedziana jest przy tym językiem dosadnym, pełnym wulgaryzmów, ale i specyficznego humoru, więc nie nuży jednostajnością tonu. Jeżeli to takie ponure, to po co oglądać? Może przede wszystkim ze względu na aktorów: dwóch strasznych braci oraz księdza i dziewczyny handlującej bimbrem. Znakomicie zagrany Coleman Sławomira Maciejewskiego to wyciszony, choć nie całkiem zrównoważony gość, s