Sam Emmerlich Kalman, autor "Księżniczki czardasza", powinien być zadowolony z najnowszego wystawienia swego dzieła we wrocławskiej operetce. Premiera odbyła się w minioną sobotę.
Nie wiem, jak mocno mistrz Igor Przegrodzki, reżyser wrocławskiej "Księżniczki czardasza", i jego asystentka Elżbieta Cieślawska, cisnęli solistów, chór i balet, ale po efekcie mogę sądzić, że mocno. Poradzono sobie znakomicie nawet z zarysowaniem postaci księcia-tetryka i równie zramolałego notariusza. Tak przecież nietrudno uczynić z komedii farsę. Wystarczy jeden niepotrzebny gest. Brawa więc dla premierowych odtwórców obu postaci. Czy kolejne obsady będą równie świetnie zagrane - pozostaje mieć tylko taką nadzieję. Nieźle spisała się także pani Teresa Kujawa, autorka choreografii. Przez moment można poczuć się naprawdę jak w paryskiej rewii. Co rozczarowało? Trochę scenografia w drugim akcie. Mistrz Przegrodzki obiecywał na konferencji prasowej balkon w typie sali książęcej z Książa. Widziałem to już oczyma wyobraźni. Wszystkie te bufoniaste, kapiące od złota ozdoby. Dostaliśmy - ciężką kolumnadę, a la klasycyzm. Wniosek - za