Czego może chcieć teatr od "Cyrana de Bergeraca" w ponad sto lat po prapremierze? Czy neoromantyczny patos nie zabrzmi na scenie fałszywie? Czy w czasach tak mało uwagi przywiązujących do honoru, lojalności, prawdy i podstawowych uczuć w ogóle warto tę komedię grać? Przedstawienie w warszawskim Ateneum dowiodło, że warto.
Zresztą i prapremiera "Cyrana" w roku 1897 nie trafik w "swój" czas. Rostand szedł pod prąd ówczesnym gustom, w dekadenckim otoczeniu przedstawiając komedię bohaterską, impregnowaną na kryzys wartości i eschatologiczne drżenie. A jednak, może prawem kontrastu, komedia przebojem podbiła serca Francuzów - pierwszy wykonawca roli Cyrana, Coquelin, zagrał go 950 razy! Piotr Fronczewski też nie po raz pierwszy mierzy się z tą rolą. Dość przypomnieć telewizyjny spektakl, w którym paradował z nieodłącznym nochalem. Tak jak to od Coąuelina się grywało. Ale tym razem na scenie Ateneum Cyrano pojawia się bez ogromniastego nochala. Ten prosty w istocie pomysł okazał się genialny: oto ciężar gatunkowy dramatu przesunął się ze skazy fizycznej na skazę psychiczną. Cyrano przestał po części śmieszyć, po części budzić współczucie swoim wyglądem, aby na koniec zdobyć serce nie tylko Roksany, ale wszystkich widzów: oto człowiek piękny, mimo że na