Sprawą, która nas zajmuje w chwili odradzającego się po wojnie życia naszej opery, to problem repertuaru. Czy mianowicie należy trzymać się w polityce programowej utartych wypróbowanych szlaków - zwłaszcza gdy idzie o tzw. repertuar "żelazny " - czy też raczej zrywając dość radykalnie z tradycją, tworzyć fundament nowy, odpowiadający wzmożonym potrzebom kulturalnym ery dzisiejszej. Byłaby to droga oczywiście wdzięczniejsza i ciekawsza, choć znacznie trudniejsza. Jednakowoż zdajemy sobie dobrze sprawę z tego, że było by to możliwe tylko wówczas, gdyby opera poznańska była instytucją tak finansowaną, że byłaby od publiczności całkowicie niezależną, nie mówiąc już o innych troskach jakie nasz teatr muzyczny ma jeszcze do przezwyciężenia. Poza tym istnieje jeszcze inny aspekt tego zagadnienia. Teatry stanęły przed nową rzeszą miłośników o znacznie szerszym społecznie zasięgu a tym samym to, co dawny bywalec czy meloman mógłby rozumieć jako nawrót do szablonu oper ogranych (choć nie zawsze miałby rację), słuchacz dzisiejszy odczuje jako rzecz nową i mu nieznaną. Można przeto wymagać zasadniczo tylko jednego: aby na scenie pojawiały się opery dobre i wartościowe.
"Cyganeria" Pucciniego warunkom tym oczywiście całkowicie odpowiada. Jest nawet w tej chwili bardzo aktualna. Czy bowiem potrzeba jechać aż do Paryża aby oglądać osławione typy tzw. cyganerii artystycznej, czyli ludzi nauki i sztuki żyjących miłością i powietrzem? Po co? Wszak w Poznaniu mamy ich teraz dosyć. Z miłością, zwłaszcza tą, która się tyczy bliźniego bywa u nas gorzej. Ale to już poprostu wina epoki w jakiej obecnie żyjemy. W czasach które roztacza przed nami libretto przerobione z powieści Murgera (rok 1830) było niezawodnie inaczej. Nie mam zamiaru rozwodzić się szerzej nad samą znaną operą, której znaczenie historyczne oraz muzyczne znajdą czytelnicy szczegółowo omówione w biuletynach dołączonych do programów, a z których częściowy przedruk zamieścił "Głos" w numerze przed premierą. Dodać można co najwyżej to, że tak samo jak weryzm "Cyganerii" wprowadzając na scenę, nie fantazję ale samo życie, podpatrzone od strony