"Nasze miasto" w reż. Szymona Kaczmarka w Teatrze IMKA w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.
To nie jest nasze miasto, a na pewno nie moje. Z tekstu pełnego ciepła i zadumy nad istotą ludzkiej egzystencji ostały się strzępy. Spektakl grany metodą świetlicową (w pierwszej części przy pełnych światłach na widowni, w drugiej - w połowie zmniejszonych) przypomina przedstawienie zrealizowane przez grupę alkoholików na odwyku w ramach zajęć terapeutycznych. Cudacznie poprzebierani aktorzy, nieustannie zacinający się w mowie (czasem słabo słyszalni), przedrzeźniają bohaterów cierpiących najwyraźniej po ciężkim przepiciu (jedynie Szymon Czacki próbuje ratować się z tej katastrofy). Zmiana perspektywy: przenosiny miejsca akcji z cmentarza do sali terapeutycznej, a jej czasu z dnia pogrzebu na Halloween, zaciekawia, a nawet bawi przez pierwszy kwadrans, potem jest coraz nudniej. Najwięcej czasu zajmują ciągnące się niemiłosiernie pauzy - w zamierzeniu znaczące, w rezultacie irytujące. Miała to być wędrówka szlakiem skrywanych wspomnień i dra