Żądło Dostojewskiego wciąż zbiera krwawe żniwo. Przeniesienie na scenę "Zbrodni i kary" to ambitne i karkołomne zadanie. Podjął się go Krzysztof Rościszewski. A ponieważ jest to pierwsza premiera teatru po objęciu przezeń funkcji dyrektora, nabiera to spektakularnego znaczenia. Wrocławski Współczesny przestanie, prawdopodobnie być teatrem przypadkowego i łatwego repertuaru.
Interesujący jest zamysł inscenizacyjny. Dramat rozgrywa się na drewnianych podestach, ustawionych w kształcie krzyża. Między jego ramionami umieszczeni są widzowie. Stworzenie takiej perspektywy oglądu stanowi trudność dla aktorów, którzy grają dla widza, siedzącego tuż obok, na wyciągnięcie ręki. Kolejny problem to czas. Spektakl trwa prawie 4 godziny. Utrzymanie tempa, nastroju, napięcia nie jest łatwe. Przyznam, iż trudno mi jednoznacznie ocenić to przedstawienie. Posiada ono dość szczególny, mroczny klimat, kilka dobrych scen i świetnie zagranych postaci, jak np. Anastazja (Halina Skoczyńska), czy Marmieładow (Eliasz Kuziemski). Nie przekonała mnie natomiast interpretacja roli Raskolnikowa (Grzegorz Górny). W adaptacji Rościszewskiego jest to bohater "obrażony na świat", a nie ktoś, kto przeżywa dramat sumienia. Jest to człowiek, którym rządzi "dialektyka" międzyludzkiej samowystarczalności. Tylko że jeśli bohater poprzestaje wyłączni