"Carmen" w reż. Roberta Skolmowskiego w Operze Wrocławskiej. Pisze Dorota Szwarcman w Polityce.
Przeniesienie akcji "Carmen" Bizeta do latynoskiego kraju pod rządami junty mogło być niezłym pomysłem. Niestety, Robert Skolmowski, autor inscenizacji nowej super-produkcji Opery Wrocławskiej w Hali Ludowej, ostro przedobrzył, mnożąc wątki ponad miarę. W efekcie niewiele da się zrozumieć: kim są osobnicy w czarnych płaszczach i kapeluszach, przypominający to ortodoksyjnych żydów, to (po zdjęciu kapeluszy) postacie z "Matriksa"; czemu pracownice fabryki cygar, wśród których jest Carmen, przywożone są ciężarówką jak żywy towar, co kto dla kogo przemyca i dlaczego, wreszcie, co robi w finale, równolegle z duetem Josego i Carmen, pokazywany na telebimie film, w którym toreador Escamillo zabija dyktatora? W tej sytuacji największą atrakcją staje się corrida z udziałem autentycznego hiszpańskiego toreadora (piękne ruchy!) oraz czterech motocykli z byczymi łbami. Podziwiać też należy solistów oraz poziom muzyczny spektaklu prowadzonego przez Ewę Mi