Inscenizacja "Strasznego dworu" w reżyserii Andrzeja Żuławskiego niemal jednogłośnie została okrzyknięta przez media i rozmaite autorytety muzyczno-teatralne jako wielki skandal. Okazuje się jednak, że spektaklowi towarzyszą kolejne - mówiąc delikatnie - nieporozumienia, które zresztą stają się specjalnością warszawskiej sceny operowej. Z lektury teatralnego afisza wynika, iż przedstawienie "Strasznego dworu" nie ma... reżysera, a jedynie jego współpracownika. Błąd drukarski, złośliwość grafików projektujących ów plakat? Nic z tych rzeczy - Żuławski po prostu sam zażyczył sobie zdjęcia swego nazwiska z afisza. Powód? Otóż przedstawienie zostało przygotowane przez reżysera z dwiema obsadami śpiewaków i tancerzy. Tymczasem teatralne związki zawodowe - mające tam do powiedzenia więcej niż jakikolwiek autorytet artystyczny - zadecydowały, iż zaśpiewa i zatańczy kto inny, czyli trzecia alternatywna obsada. Nie trzeba dodawać, iż predyspoz
Źródło:
Materiał nadesłany
"Polityka" nr 13