"Korsarz" Josepha Conrada "w Atelier Teatru Ateneum i "U mety" Karola Huberta Rostworowskiego w Sali Prób Teatru Dramatycznego - dwa zupełnie różne spektakle, które łączy jedynie fakt, że zostały wystawione na małych scenach renomowanych teatrów. Tych niewielkich scenek namnożyło się ostatnio w Warszawie. I nic dziwnego. Teatr wyraźnie ucieka od wielkiej pudełkowej sceny, pragnie zatrzeć granicę między widzem a aktorem, pokazać tego ostatniego w sposób taki, w jaki ogląda go widz telewizyjny (a więc dzisiaj już każdy z nas), to znaczy w wielkim zbliżeniu, w warunkach prawie intymnych, o kilka zaledwie metrów od publiczności. Tu można dostrzec każdy gest aktora, delikatną mimikę twarzy, usłyszeć naturalny, a nie tzw. teatralny szept. I wcale nie są potrzebne lornetki, bo widać wszystko jak na dłoni czy - chciałoby się rzec - telewizyjnym ekranie. Teatr ma jednak oczywistą przewagę nad telewizją: operuje aktorem żywym, który tu
Źródło:
Materiał nadesłany
Zwierciadło nr 2