Bierze się znanych aktorów (czytaj: gwiazdy) i dobry tekst dramatyczny (uznanego autora). Zachowuje się wierność wobec tekstu (czytaj: mało skrótów i scenografia zaprojektowana według didaskaliów) - i już jest przedstawienie. A że przy okazji z tragifarsy robi się płaska komedia - to już zupełnie inna sprawa. Ale rzecz to pewna: publiczność i tak przyjdzie na "nazwiska". Gra się więc spektakl w jakimś "prowincjonalnym" teatrze (czytaj: zamierzenie dydaktyczne - ludzie uczą się do teatru chodzić) i jeszcze się z nim jeździ po Polsce. I tak na zakończenie sezonu trafili do Szczecina "Emigranci". A właściwie - Cezary Pazura i Olaf Lubaszenko. I znów frekwencyjny sukces i znowu (o zgrozo!) owacja na stojąco. Cóż widać lubimy "chałtury". Bo skoro wystarczą znane twarze, a cała reszta nie jest istotna - jakże to nazwać inaczej. Bowiem reżyser Jan Błeszyński oprócz wykonawców nie zaproponował widzom zbyt wiele. Wziął na war
Tytuł oryginalny
Co zostało z Mrożka?
Źródło:
Materiał nadesłany
Morze i Ziemia nr 27