NOWOHUCKI TEATR Skuszanki, a właściwie Skuszanki i Krasowskiego obchodził niedawno swoje pięciolecie, co nie przeszkadza, iż po każdej jego premierze wybucha od nowa dyskusja, czy specyficzny ów teatr winien działać w takim środowisku, jak młoda (co należy rozumieć: niewyrobiona) Nowa Huta. Sprytni zaproponowali już nawet przeniesienie Teatru Ludowego do stolicy, w zamian za co chcą wtrynić Nowej Hucie Teatr Klasyczny. Ale Skuszankę najwyraźniej nie nęci stołeczne podwórko, robi wszystko, by przekonać opinię publiczną o możliwościach rozwojowych tego teatru w dotychczasowym środowisku robotniczym.
Dzisiaj co prawda przemawiają już na jej korzyść cyfry i opinie socjologów. Teatr w Nowej Hucie - jak podaje Maria Czanerle w dwutygodniku "Teatr" - ma w chwili obecnej 84 proc. przeciętnej frekwencji, czyli o 20 proc. więcej niż wynosi przeciętna innych teatrów: 30 proc. z owych 84 proc, to wedle statystyki socjologa prof. Kobylańskiego, robotnicy fizyczni z Nowej Huty, którzy jak wynika z przeprowadzonych z nimi rozmów, przynajmniej raz w miesiącu odwiedzają teatr. Trzeba zresztą podziwiać energię Skuszanki, która nie ustaje w zabiegach o nowego widza. Teatru jej, w przeciwieństwie do innych, nieruchawych od nadmiaru dostojeństwa placówek, nie przerażają funkcje objazdowe, chętnie prezentuje swe spektakle w obcym terenie. I w Katowicach, gdzie wprawdzie najwięcej względów spotyka "Jegmelodiaka" czyli rewię na lodzie, posiada już Skuszanka swoją własną publiczność. Z niejakim opóźnieniem dociera tutaj większość przedstawień. Na "Smoka" Szwarc