NIEDAWNO na tych łamach Piotr Sarzyński mało entuzjastycznie pisał o musicalu "Metro" ("Polityka" nr 6, 9 luty 1991). Główną jego pozytywną cechę upatrywał w tym, że młodzi aktorzy jeszcze nie wpadli w rutynę i chcą coś dać z siebie, zaś element nowatorstwa zobaczył w sponsorowaniu sztuki przez biznesmena. Trudno to uznać za wielkie komplementy - zwłaszcza gdy na dodatek akcję sztuki uznał za skrajnie banalną. Cóż niby może być oryginalnego w tym, że jacyś podrzędni, przyjezdni aktorzy chcą zagrać na wielkiej amerykańskiej scenie, a jeszcze jedna bohaterka kocha się w jednym bohaterze i, o tyle o ile, odwrotnie? Nie zrażony taką recenzją przebrnąłem przez za zabłocone targowisko Placu Defilad i zasiadłem na drogo opłaconym miejscu. Jeśli wziąć motyw sztuki a la lettre, to istotnie do pionierskości mu trochę brakuje. Marzący o wyjeździe do Stanów Zjednoczonych cyrkowiec - bohater opowieści Singera "Sztukmistrz z Lu
Tytuł oryginalny
Co tu jest grane?
Źródło:
Materiał nadesłany
Polityka nr 11