Ten spektakl został zadedykowany Wertyńskiemu. Ściślej, Wertyńskiemu - poecie. I tym tropem idą przekłady, a właściwie znakomite imitacje Jonasza Kofty. Jest w nich nostalgia, ironia, dramatyzm, wzruszenie. Słowa rzadko obecne w znanych u nas tłumaczeniach, które przynoszą sławę Wertyńskiemu, trzymały się przede wszystkim jednej ckliwej nuty. Ginęła tam więc cała rozmaitość lirycznych odniesień. Tych od symboli Anny Achmatowej, nastrojów Konstantego Balmonta, wizji Fiodora Sołoguba. Powinowactw różnie obecnych i co najważniejsze, u twórcy "Madame Irene" przetwarzanych na teksty do śpiewania. "Nie ja byłem winny nastrojom depresyjnym, które mi zarzucano, lecz epoka". Tyle komentarza samego Wertyńskiego. Dodajmy, epoka interesująco portretowana przez Koftę z perspektywy romansów rosyjskich tamtych lat. Niespełnienie, alkohol, czasem poza, często autentyczne łzy. Stąd też pierwszy głos dany Aleksandrowi Nikołajewiczowi Wertyńskiemu. Kofta, br
Tytuł oryginalny
Co słychać w zielonozłotym Singapurze
Źródło:
Materiał nadesłany
"Perspektywy" nr 13