O upokarzającej filantropii odkrywania talentów pisze w felietonie dla e-teatru Marta Cabianka
Na scenę wchodzi kopciuszek. Stary i brzydki, ma okropną figurę i jeszcze gorszą sukienkę. Nie, wróć. Od początku. Na scenę wchodzi kobieta w średnim wieku, która niczym szczególnym się nie wyróżnia. Jest trochę rubaszna, co pasuje i do jej korpulentnej figury, i do rysów twarzy. Sukienkę ma taką, jak jej sąsiadki w miasteczku. Nasze sąsiadki też takie noszą. Czego tu szukasz? - pyta przystojniak w markowych ciuchach, sądząc z min, jakie robi i z tego, że zaproszono go do jury telewizyjnego show, musi być sławny. Siedząca obok niego blondynka, pewnie też sławna, wytrzeszcza sztucznie oczy, co ma oznaczać, że nie może się nadziwić, skąd się wzięła tu ta pani. A pani mówi, że chciałaby być sławną śpiewaczką. To nawet nie jest śmieszne, to jest żenujące. Przystojniak pogardliwie wydyma usta, blondynka nawet nie usiłuje ukryć kpiącego uśmiechu. No dobra, to śpiewaj jak musisz. Dalszy ciąg znacie. Pani zaczyna śpiewać i to jest wi