Hanoch Levin jest w Polsce autorem popularnym. W zeszłym roku ukazał się opasły tom dramatów izraelskiego twórcy i posypały się realizacje jego sztuk. Okazuje się jednak, że stanowią one dla teatru duże wyzwanie - pisze Edyta Kubikowska w Teatrze.
Po premierze "Mordu" Levina w łódzkim Teatrze Nowym jeden z lokalnych recenzentów postulował z pionierskim zapałem: "Więcej Levina. I również nieco więcej odwagi, godnej największego prowokatora izraelskiego teatru naszych czasów". Zdaje się, że w tym sezonie postulat ów zaczyna się ziszczać. W każdym razie jego pierwsza część. Po z rzadka pojawiających się przez ostatnie dziesięciolecie przedstawieniach dramatów Hanocha Levina - "Morderstwo" Piotra Cieślaka (2002), "Krum" Krzysztofa Warlikowskiego (2005), "Sprzedawcy gumek" Artura Tyszkiewicza (2010), "Szyc" Any Nowickiej (2010), "Mord" Norberta Rakowskiego (2011) - w ciągu zaledwie dwóch miesięcy posypało się kilka premier. Dwie inscenizacje "Udręki życia" w Teatrze Jaracza w Łodzi i krakowskim Teatrze Słowackiego (trzecia w grudniu w Teatrze Narodowym), "Jakobi i Leidental" w Teatrze Śląskim w Katowicach oraz "Shitz" w warszawskim Ateneum budzą coraz śmielsze nadzieje, że dwanaście lat po śmi