Przeciwko kinu białych koni
Każdego lata, jakoś w okolicach festiwalu w Gdyni, słyszymy o odrodzeniu polskiego kina. "Tak, to teraz!" - piszą zawsze ci sami krytycy - "Kino polskie budzi się z letargu!" Czasem nawet i faktycznie na chwilę się przebudzi, rozejrzy dookoła - i idzie spać nadal. Co roku zdaje się nam, że widzimy festiwalowe "czarne konie" - nie da się jednak ukryć, iż kino polskie wciąż należy do koni białych. Na tych szlachetnych wierzchowcach po śmierć pędzą przez ekrany ułani - chłopcy malowani; na ich mechanicznych odpowiednikach przyjeżdżają współcześni książęta po bohaterki polskich komedii romantycznych. "Lotna" - biały koń, który szarżował pół wieku temu na polskie mity - wywołał przynajmniej burzę, chcieli z nim walczyć partyjni decydenci i pułkownicy-weterani. Dzisiejsze rumaki są raczej potulne, ufnie dają się poklepywać oficjelom i za uzdę prowadzić do stajni; nie w głowie im podobne brewerie. Nawet jeśli na białym koniu posadzić t