Konserwator nie uchyla się od wypełniania swoich obowiązków na rzecz ratowania zabytków, nie zastąpi jednak w tej materii ich właścicieli, odpowiedzialnych zgodnie z przepisami prawa, a także jak się wydaje z czystego poczucia gospodarskiego obowiązku - za swoje zabytkowe mienie - głos w sprawie Teatru Starego w Lublinie zabiera Dariusz Kopciowski, zastępca wojewódzkiego konserwatora zabytków.
Z dużym zainteresowaniem przeczytałem zamieszczane ostatnio przez "Gazetę Wyborczą" artykuły poświęcone sprawie ratowania Teatru Starego. Zapewne przyjąłbym do wiadomości prezentowane w nich stanowisko jako jedno z wielu w tej sprawie. Każdy bowiem ma prawo do jego wyrażenia, a potem obrony swych racji. Do zabrania głosu skłaniają mnie jednak zawarte w nich zarzuty, kierowane pod adresem służb konserwatorskich. W skrócie wygląda to tak, że jeden z autorów (Bogusław Szmygin) do obowiązków konserwatora zabytków włącza inicjowanie czy wręcz organizowanie działań mających na celu wdrożenie programu rewitalizacji Starego Miasta w Lublinie, drugi zaś (Andrzej Cebulak) autorytatywnie stwierdza, że władze konserwatorskie (obok samorządowych) są święcie przekonane, że wina nie leży po ich stronie i dalej ironicznie konstatuje, że winę za obecny stan teatru ponosi Władysław Łokietek, Łukasz Rodakiewicz i tzw. czynniki niezależne. Chciałbym zatem