"Maria Severa" w reż. Tadeusza Bradeckiego w PWST w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.
Przez trzy godziny z małymi wyjątkami jest tak, jakby dowolne uczucie, które mieli na scenie zagrać, niby Dżin z butli wyłaziło z nich, zawisało niewidzialne pod sufitem i pociągając za przezroczyste sznurki - tworzyło z ich pustych, bezwolnych ciał marionetkową formę tego uczucia, najbanalniejszy jego znak, futerał wręcz operetkowy. Na przykład - jak zagrać prostą babę ze społecznych nizin, która oko w oko z arystokratą nie daje sobie w kaszę dmuchać? Źle zapytałem. Nie: "jak zagrać babią dzielność?", ale: "jak babią dzielność pokazać najprościej pod słońcem?". Oto poruszają się przezroczyste sznurki i studentka Monika Kępka (postać zwana Mamą, właścicielka lichej tawerny w portowej dzielnicy Lizbony) staje na szeroko rozstawionych nogach przed studentem Łukaszem Szczepanikiem (Armando de Vimioso, hrabia, a do tego wybitny torreador), lekko się odchyla, łypie hardym okiem, łapie się pod boczki, tworząc tym samym zarys trójkątnych