To niemożliwe, ale sequel teatralnego hitu Raya Cooneya jest jeszcze śmieszniejszą opowieścią o niepoprawnym bigamiście. Zdarzenia "Mayday2" toczą się w rockandrollowym tempie.
Pierwsze przedstawienie nowego Wrocławskiego Teatru Komedia przekonało widzów, że miastu potrzebna była scena, na której bez hipokryzji i mizdrzenia się aktorzy będą mogli grać niepoważny repertuar. Żadnych szekspirowskich cieni w kulisach, żadnych Lup w sali prób - tylko radość widzów, spontaniczność gry i żartobliwy tekst. Farsa Cooneya niczego nie odkrywa, nikogo nie nawraca - łajdacy są łajdakami i nicponiami pozostaną. Śmieszą nas, gdyż - przy okazji - ich absurdalne życiowe katastrofy ujawniają ludzkie przywary, od których i my nie jesteśmy wolni. A że Cooney jest mistrzem farsy, każda z groteskowych postaci naprawdę śmieszy. Receptą Cooneya na dobry śmiech jest magia "życzeniowa". Bohaterowie życzą sobie odmiany losu, zamawiają zdarzenia słowami jak dzieci. Wierzą, że wypowiedziane zaistnieje. Plotą głupstwa, bo kłamstwo zmusza do wypowiadania bzdur. Jeśli dodać do tego trzaskające z hukiem drzwi, namiętne przekręcanie zamkó