Ratusz może sobie jedynie rozstawić na ulicach doniczki z kwiatkami. W dyskretnym cieniu rozpalających emocje publiczne debat na temat demokracji i praworządności toczy się bezwzględna zadyma o wielką kasę. Trwają eksmisje, płoną ludzie i domy, a teraz też - instytucje - pisze Maciej Nowak w felietonie dla Gazety Wyborczej - Stołecznej.
"Uwaga! Strefa zagrożenia!" - alarmują ogromne żółte banery na płocie, którym otoczono budynek Teatru Żydowskiego. Przywołują skojarzenia z czasami, gdy żydowskie sąsiedztwo miało wywoływać lęk przed wszami i tyfusem plamistym. Wejście jest zamknięte i opatrzone trójkątnym znakiem "inne niebezpieczeństwa", wnętrze budynku - wygaszone. Ale w głębi ktoś się bezszelestnie kręci, umyka spojrzeniom przechodniów. Po chwili daje znak ręką, by przejść do innych drzwi. One też są zamknięte, słychać jednak ciche chrobotanie w zamku. Drzwi uchylają się nieznacznie, jarzące się w ciemności oczy kontrolują, czy jestem sam. I czyjaś ręka wciąga mnie do środka. A tam wraz z duchami wielkich przodków czekają żydowscy aktorzy. Tutaj Ida Kamińska, tam Gołda Tencer. Tutaj Szymon Szurmiej, tam Henryk Rajfer. Tutaj Michał Szwejlich, tam Jerzy Walczak. Tutaj Rywa Szyler-Buzgan, tam Iza Rzeszowska. Z reżyserskiego kąta filuje zdystansowany Jakub Rotb