Po premierze "Wyzwolenia" w Starym Teatrze
Odwołuję. Odwołuję, wszystko złe, co kiedykolwiek napisałem, powiedziałem, pomyślałem o ostatnich przedstawieniach krakowskiego Starego Teatru. "Tango Gombrowicz"? Spektakl, który wydawał się zrazu kompletnie pusty, teraz poraża swą studzienną głębią. "Niewina" tylko z pozoru była porażającą pretensjonalnością historyjką o wszystkim i o niczym. To już kompletnie bez znaczenia. Bo to "Wyzwolenie" Mikołaja Grabowskie-go staje się miarą scenicznej pustki i reżyserskiej arogancji. Trudno przecież inaczej nazwać samą decyzję, by równo 30 lat po genialnej inscenizacji Konrada Swinarskiego na tej samej scenie wystawiać arcydramat Wyspiańskiego i jeszcze, jak stugębna, wielokrotnie potwierdzana plotka mówi, na pierwszej próbie deklarować z niezmąconą niczym pewnością siebie, że robi się przedstawienie w opozycji do tamtej wizji. Po premierze zresztą te słowa brzmią wręcz żałośnie. Jest tak, jak przy konfrontacji Krystiana Lupy z "