"Nad Czarnym Jeziorem" Dei Loher w reż. Iwony Kempy w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Hanna Karolak w Gościu Niedzielnym.
Ratunek w miłości. Ale czy jesteśmy jeszcze do niej zdolni? W spektaklu "Nad czarnym jeziorem" na scenie spotykają się dwie pary małżeńskie. Przed kilkoma laty ich syn i córka popełnili samobójstwo, topiąc się w tytułowym jeziorze. Wcześniej związali sobie ręce, aby nawet po śmierci być razem. Mijający czas nie złagodził bólu rodziców. Zostało też pytanie: "dlaczego?" na które nie znajdują odpowiedzi. A jednak pewne jest, że coś przeoczyli. Pojawiają się wzajemne oskarżenia, równie bezsensowne jak próba pogodzenia się z faktem, że nigdy nie dotrą do tajemnicy dwojga młodych, samotnych i zagubionych, pozostawionych samym sobie. Bo dorośli wypełniali czas interesami, biznesem, powiększaniem salda na koncie. Wszystko było ważniejsze niż dwoje zagubionych nastolatków. Została im w ręku tylko kartka, a na niej nie do końca zrozumiałe słowa: "To tutaj jest niefajne". Za późno, żeby dociec: co? Bohaterowie nie budzą w nas współczuci