"Kolacja na cztery ręce" w reż. Marka Sawickiego na Scenie "Alchemia" w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.
Gdyby Jerzy Fryderyk Haendel i Jan Sebastian Bach spotkali się kiedyś naprawdę - spotkanie wyglądałoby jak to w "Kolacji na cztery ręce" Paula Barza: dwie samotności, jak zawsze osobno, tyle że przez chwil parę wzajem dla siebie na wyciągnięcie ręki, na wyciągnięcie słowa, kurzego udka, ciszy, wściekłości, lęku, kieliszka. Gdyby spotkali się naprawdę, byłoby tak, jak było naprawdę przez życie całe, kiedy nie spotkali się ani raz: bliskość bez znaczenia. Bliskość? Tak. Jeden znał nuty drugiego na wylot. Pisze o tym Barz. Każdą nutę i takt, każdą frazę i kodę. Co mówię: nutę! Tu powiedzieć: znać ćwierćnutę - to nic nie powiedzieć. Oni na wylot znali swoje milczenia między ćwierćnutami. Bliskość kolosalna ponad czeluścią nie do przebycia, bo gdy się, jak oni, od urodzenia na ostatecznych wysokościach przebywa - bliskość realna jest zbędna. Ot, wiekuiste fiasko, wciąż ta sama odpowiedź na pytanie: po co? Po nic. Dzień po dni