"YERMĘ" F. G. Lorci obejrzałem w Lubuskim Teatrze, na małej scenie, dwa miesiące temu (premiera 20 lutego). I powiedzmy tak. Zasadniczą rolą odgrywają trzy, moim zdaniem, elementy: po pierwsze, tekst Lorci, bez którego nie byłoby w ogóle o czym mówić (jest sam w sobie wartością), po drugie, scenografia (autorem jest Krzysztof {#os#520}Kelm{/#}) i po trzecie (nie oznacza to, że na trzecim miejscu) kreacja Yermy, głównej postaci utworu, w wykonaniu Magdaleny {#os#310}Kuty{/#}. Wchodzimy do sali teatralnej i tym co nas zaskakuje, uderza jest przede wszystkim konstrukcja scenograficzna przedstawienia. Scena na tym samym poziomie co widownia, wysypana czymś w rodzaju trocin - piasku, czerwonego piasku symbolizującego spaloną słońcem glebę Hiszpanii. Na scenie postawiono suchy szkielet drzewa. I w tym wszystkim dźwięczą cykady, aktorzy (Yerma i Juan) są na scenie, a tysiąca cykad gra w upalną noc Południa. To robi wrażenie. Siedzimy na workach wypchany
Tytuł oryginalny
Cierpienie Yermy
Źródło:
Materiał nadesłany
Nadodrze nr 3