„Królowa Śniegu" Przemysława Zycha w choreogr. Roberta Bondary w Teatrze Wielkim im. S. Moniuszki w Poznaniu. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.
Baśnie Hansa Christiana Andersena, dla wielu pokoleń dzieci, to lektura obowiązkowa. Jako pacholę przeżywałem śmierć z zamarznięcia Dziewczynki z zapałkami, ból siostry tkającej z pokrzyw koszulki dla Dzikich łabędzi czy dorastanie Calineczki w trudnych relacjach życiowych. Płakałem z rozpaczy za ową tragedią i cierpieniem bohaterów. Nie inaczej było z Gerdą, która nie zważając na przeciwności losu obrała drogę ratowania przyjaciela Kaja z rąk okrutnej i bezwzględnej Królowej Śniegu. Dziś, jako dorosły człowiek, patrzę na te opowieści innymi oczami. I choć raczej nie zalecałbym ich swoim dzieciom do lat dwunastu, to były i są one kuźnią bezwzględności życia. Obecnie w świecie wychowania bezstresowego, gdy każdy pyłek usuwamy spod stóp naszych ukochanych małoletnich wychowanków, Andersen jawi się jako narrator horroru i traum, przed którymi chcielibyśmy chronić nasz świat. Tylko paradoks polega na tym, że rzeczywistość, która nas otacza bliższa jest diagnozom Duńczyka z połowy dziewiętnastego wieku, niż lukrowanym wyobrażeniom, które chcielibyśmy przekazać kolejnym pokoleniom. Dlatego cenię Andersena, jego wizję świata, choć wolałbym, aby jej nie było, bowiem sielanka lepsza jest niż trud i orka przepasana tragedią i rozpaczą dziecięcych dni. W obecnym czasie, wojny w Ukrainie po napaści Rosji, non stop spotykamy się z tragedią bezbronnych – pokrzywdzonych i znieważonych. Napis „dieti” pozostanie na zawsze symbolem tej straszliwej pożogi, gdy giną najmniej winni. Właśnie ten konflikt wyeliminował w naszym kraju muzykę rosyjską, co oczywiście jest niezwykle polemiczne oraz rozpoczął nowy etap poszukiwania repertuaru godnego następcy nieśmiertelnego w sztuce baletowej Dziadka do orzechów Piotra Czajkowskiego. Zespół Teatru Wielkiego w Poznaniu, pod sprawną ręką szefa zespołu tanecznego, Roberta Bondary podjął rękawicę. Posiłkując się baśnią Andersena, a także kolejny raz współpracując z polskim kompozytorem Przemysławem Zychem, przygotował Królową Śniegu. To pełnospektaklowa, narracyjna opowieść taneczna, która plasuje szefa baletu wielkopolskiej placówki na czele choreografów naszego kraju. Po Alicji w krainie czarów w Bydgoszczy, mierzenie się z opowieścią dla całej rodziny chyba stanie się znakiem rozpoznawczym artysty. Co więcej, są to próby godne uwagi. Ich nowatorstwo ukazuje, że jest dobry i oryginalny balet w naszym kraju. I trzeba trzymać kciuki za następców.
Bondara tworzy widowisko totalne, bowiem wykorzystuje nie tylko różnorodne formy tańca, ale również nowoczesną technikę zrewitalizowanej infrastruktury Teatru Wielkiego w Poznaniu. Dodatkowo wprowadza, niestety zbędną, narrację w wykonaniu Danuty Stenki, która swoim ciepłym głosem określa świat trolli i rozbitego koślawego lustra, które stanie się przyczyną rozstania młodocianych przyjaciół Kaja i Gerdy. Ten dźwięk i modulacja spokoju nie współgra z zamysłem i ideą Bondary. Bowiem opowieść niesie nas w świat cierpienia i bólu, przeszkód, które trzeba pokonać w imię relacji z drugim człowiekiem. I choć głównym rekwizytem małoletniej pary jest róża, to nie jej barwa i zapach, ale właśnie ciernie piszą scenariusz opowieści. Gerda będzie musiała pokonać wiele przeciwności, wyzwań fantastyki i ludzkiego padołu, aby rozgrzać serce młodego chłopca skrywanego w zimnie królowej tej pory roku.
Opowieść zaczyna się niewinnie, w jednym z blokowisk, szarego miasta, w każdej szerokości geograficznej. Dwójka dzieci, początkowo uczniowie Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej im. Olgi Sławskiej-Lipczyńskiej w Poznaniu, bardzo dobrze obsadzeni Yelyzaveta Hlushko i Dymytro Fursenko wiodą spokojny, przyjacielski żywot, wśród znajomych i gromady dorosłych. Przypadkiem w oko i serce Kaja wpada odłamek owego lustra, który powoduje jego oziębłość i wycofanie. Zmienia się główna para w tancerzy zespołu: Dianę Cristescu oraz Takatoshiego Machiyamę, a także pojawia się owa trzecia – Królowa Śniegu (Kseniya Rzheuskaya). To specyficzny trójkąt zależności, walki nie tylko o uczucia, ale przede wszystkim o człowieka. Bondara świetnie buduje duety i tria, które zniewalają swoją pomysłowością. Nie ulega wątpliwości, że solistki dominują na scenie, a Cristescu wyrasta na pierwszoplanową artystkę autorskiego teatru tańca Bondary. Świetnie rozumie jego intencje, jest niesłychanie plastyczna, pokonuje trudności siłowego tańca współczesnego oraz klasyczne figury baletowe. Z wielką radością patrzyłem na jej wykonanie, które zachwycało i nawet zauroczyło. Rzheuskaya to wręcz ikona dla tańca klasycznego, perfekcyjna, a na tle tańczących na puentach śnieżynek wygląda nie tylko jak królowa pory zimowej, ale niezwykła dama sceny. Część druga wieczoru to podróż Gerdy w poszukiwaniu chłopca. Tu choreograf daje upust swojej fantazji, bowiem kolejne sceny to popisy zespołowe od delikatnego obrazu kwiatów, napaści rozbójników wjeżdżających na małych rowerkach, po spotkanie w krainie zimna i lodu, gdy cały zespół wiruje w bieli zatracenia i chęci dominacji nad światem. Mimo udanej kompozycji tanecznej ze spektaklu bije chłód i właśnie ów ból walki o drugiego człowieka. To zasługa scenografii Martyny Kander, która prostymi elementami przetykanymi wizualizacjami obrazu świata kwiatów i zmrożonej natury, unaocznia nie tylko pory roku, ale również lód i żar serca.
Bondara kolejny raz udowadnia, że należy do ścisłej elity choreografii i to już nie tylko naszego kraju. Jego język tańca jest oryginalny, a poszczególne ruchy wręcz kanoniczne, będące niczym podpis malarza na skończonym płótnie. Jednak w początkowych fragmentach brakuje pazura, drapieżności. Można lepiej wykorzystać zespół, który czuje się dość niepewnie, ale z czasem nabiera wigoru. Zawsze duże ryzyko niesie zaangażowanie uczniów szkoły baletowej. Tu, choć uważam, że w nadmiarze uczestnictwa, zdają oni egzamin bardzo dobrze. Choreograf wykorzystuje, albo raczej nawiązuje do innych prac ze światowego repertuaru. Niezwykłe sanie, którymi wjeżdża Królowa Śniegu, aby zabrać Kaja, choć koloru białego przywodzą na myśl kostium Królowej Kier z Alicji w krainie czarów w choreografii Christophera Wheeldona, a renifer to prawie kalka tych czworonożnych zwierząt z baletu Edwarda Cluga Peer Gynt. Mimo owych analogii, to konsekwentna, oryginalna praca ukazująca, że nie tylko płatki róż to życie, ale właśnie kwiat składa się z cierni, które codziennie pokonujemy, krocząc przez naszą egzystencję.
Oddzielne eseje powstaną zapewne o stronie muzycznej, gdyż niecodziennie powstaje oryginalna kompozycja baletowa. Utwór Przemysława Zycha przywodzi na myśl prace Michaela Nymana. Minimalizm, powtarzalność, a także rozedrganie pobudza i wyjaskrawia ów świat bólu i cierpienia. Szczególną rolę w instrumentarium odgrywa sekcja perkusyjna, która nadaje dobry rytm dla tańca. Jednak orkiestra prowadzona przez Aleksandra Grefa nie wykracza ponad przeciętność. Zresztą kapelmistrz nie sili się na niuanse, a pozostaje z jedną ideą – odegrania materiału nutowego. To nie pomaga tancerzom. Trudno powiedzieć o idealnej komunikacji pomiędzy kanałem a sceną. A przecież zawsze zespół muzyczny winien wspierać artystów baletu.
Teatr Wielki w Poznaniu otworzył swoje podwoje po kilkuletniej przerwie spowodowanej remontem. Co prawda widownia nie uległa zmianie, ale całe zaplecze to inny świat. Nie można i o nim zapomnieć, pisząc o ostatniej premierze. Projekcje, światła, aura to zasługa zespołu technicznego. To świetna współpraca z ideą choreografa. Robert Bondara kroczy dobrze wytyczoną ścieżką i choć ze sceny wieje zamierzonym chłodem i zimnem, a opowieść może być niewygodna, dotykająca i przeszywająca traumą dziecięcego doświadczenia, to wyrasta z ducha Andersena. Mój mistrz z dzieciństwa doczekał się bacznego czytelnika, a może to też jego ulubiona lektura, którą trzyma w sercu, nie zmrożonym odłamkiem lustra, ale rozgrzanym baletową pasją? Niech ten upór trwa, a pomysłowość, choć może polemiczna, niech rozsadza poznańską scenę pod Pegazem. Bowiem zespół baletowy wyrasta na najciekawszy w naszym kraju – autorski koncept Roberta Bondary.