W warszawskim Teatrze Wielkim wystawiono właśnie "Werthera" Julesa Masseneta (na podstawie powieści Johanna Wolfganga Goethe). Reżyserem tej polsko-francuskiej produkcji jest Gerard Wilk - wspaniały tancerz i choreograf. Myślałem więc, że idę na przedstawienie baletowe. Nic z tego. Nie dość, że rzecz się okazała operą w czterech aktach, baletu (nawet w tle) nie było w ogóle! Nie było nawet chóru. Kilka postaci, między którymi rozgrywał się łzawy, jak wiadomo, dramat. Scenografia bez pomysłu plastycznego, ani bez wystawności, dającej zawiesić na sobie oko, ograniczała ze strony wizualnej i tak ubogie w środki wyrazu, widowisko. Czyż usprawiedliwieniem może być fakt, że dekoracje wykonał Jean-Jacques Le Corre, z zawodu fotograf? Materiał muzyczny nie ubarwił zbytnio całości. Ot, średnia europejska muzyka romantyczna, choć podobno Massenet za życia cieszył się sporym uznaniem. Dlaczegóż więc opisuję to mizerne wydarzenie
Tytuł oryginalny
Cierpienia pudliczności
Źródło:
Materiał nadesłany
Tygodnik Gospodarczy nr 49