EN

11.01.2023, 17:08 Wersja do druku

Cierń

mat. teatru

„Świadek” na podstawie książki Roberta Rienta w reż. Arkadiusza Buszki w Podziemnej Scenie Teatralnej szczecińskiego Stowarzyszenia Kamera. Pisze Zofia Kowalska w Teatrze dla Wszystkich.

Podziemna Scena Teatralna szczecińskiego Stowarzyszenia Kamera powraca z kolejnym spektaklem, w którym przemierzać będzie zakurzone zakątki ludzkiej psychiki. Tym razem twórcy biorą na warsztat napisany przez Roberta Rienta autoreportaż „Świadek”, którego tematem jest ucieczka z toksycznej wspólnoty religijnej.

W ciemnej i ciasnej, klaustrofobicznej wręcz przestrzeni Kamery, trochę w tajemnicy, widz może poznać historię ex-świadka Jehowy Łukasza (teraz używa on imienia Robert). Świat zakazów i nakazów coraz bardziej przytłacza głównego bohatera – w tej społeczności wszystko jest tematem tabu, nawet najbardziej elementarne ludzkie sprawy. W tym sensie przedstawienie jest uniwersalne, trochę nie ma znaczenia, o jakiej religii dokładnie mowa – patologie trafiają się w każdej z nich. Robert będzie próbował się wyłamać, ale prędko okaże się, że nie jest to takie proste.

Już pierwsze sceny sygnalizują, w jaki sposób działają mechanizmy religijnej opresji i manipulacji. Spektakl rozpoczyna się od sceny, w której aktorzy chodzą miedzy widownią (na planie krzyża!) i mechanicznie powtarzają wyznanie wiary. Robert rozpoczyna swoją opowieść od wspomnienia chrztu. Nie doznał wtedy spodziewanego cudu, ale poczuł się chciany, ważny, potrzebny. Poczuł się częścią jakiejś grupy i to wystarczyło. Funkcjonował tak długie lata, ale kiedy wszedł w wiek dojrzewania poczuł w sobie cierń, ten sam, który trapił apostoła Pawła z Tarsu. Zwątpienie. Punktem zapalnym było dla Roberta odkrycie własnej seksualności. Nie dość, że odważył się pożądać – odważył się pożądać mężczyzn.

Jego osobowość jest niejako rozszczepiona na dwie części. Jeden Robert ma zapiętą na ostatni guzik koszulę i eleganckie buty (Aleks Joński) i reprezentuje jego „wyjściowe”, publiczne oblicze. Drugi nosi glany (Michał Przybyszewski) – to Robert prywatny. Te dwa aspekty nie mogą się zgrać, połączyć. To rozwiązanie dobitnie ukazuje dezintegrację jego psychiki.

Nie jest tak, że wyjście z sekty załatwia wszystkie problemy – raczej generuje nowe, bo w pewnym sensie funkcjonowanie w takiej społeczności jest wygodne. Robert próbuje celebrować swoje nowe życie ze wszystkimi jego kolorami, również tymi ciemnymi. Próbuje miłości, seksu, alkoholu, narkotyków, walczy z uzależnieniem, tuła się po terapeutach. Kłamie, oszukuje, przede wszystkim sam siebie. Nieustannie balansuje między prywatnym, a publicznym. Cały czas odczuwa na szyi oddech sekty, a przepaść między cząstkami jego osobowości nieustannie się pogłębia.

Spektaklu Arkadiusza Buszki nie wieńczy pozytywna puenta, nie ma tu deus ex machina, tylko zwykły człowieczy trud codzienności. Robert dalej będzie pałętał się po drodze życia jak opisał to Jack Kerouac w powieści „W drodze”. Tak jak Odyseusz będzie szukał drogi do domu, którego nie ma. Tak jak robimy to wszyscy.

Dramat psychologiczny głównego bohatera zostaje odczytany kluczem ekspresyjnego teatru formy. To, co tak długo tłumił bohater, wybucha ze zdwojoną siłą, dlatego w warstwie inscenizacyjnej spektakl jest bardzo ekspresywny i energetycznie gęsty. Pieczołowity wysiłek, aby wyswobodzić się z okowów wyrażony jest w precyzyjnie zakomponowanej choreografii. To okazja, żeby aktorzy o lalkarskich korzeniach wykorzystali swój warsztat. Głównym elementem scenografii jest wielofunkcyjny obiekt ready-made, który wspólnie animują.

Przy tak bliskiej odległości od widza nie ma możliwości ukrycia czegokolwiek. Przybyszewski i Joński cały spektakl jadą na wysokim C. Oni kończą spoceni, a ciała widzów są sparaliżowane, napięte z wrażenia.

Spektakl dyktują nieustannie ścierające się przeciwieństwa, zarówno w warstwie formalnej, jaki i tekstowej. Temperatury zmieniają się, ale nic tu nie jest letnie, nijakie. Sceny gorączki i paniki przeplatają się jak w sinusoidzie ze statycznymi momentami wytchnienia, odpoczynku, względnego spokoju.

Bo na co dzień pawłowy cierń już nie boli. Da się nawet na chwilę o nim zapomnieć. Ale kiedy tylko Robert bierze głębszy wdech, kiedy tylko jego płuca wypełnią się po brzegi – wtedy odzywa się cierń, lekko zakłuje, zapiecze jak kolka, blizna, która nigdy się nie zagoi. Jak fantomowy ból w sercu, które oddał kiedyś Bogu. I mimo nieskończonych poszukiwań, dalej nie wie, co musi zrobić, żeby je odzyskać.

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła