"Piknik pod Wiszącą Skałą" Joan Lindsay w reż. Leny Frankiewicz w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Magdalena Hierowska w Teatrze dla Wszystkich.
Wisząca Skała rzuciwszy cień na miasteczko Woodened, nie potrafiła poskromić gwałtowności emocji oraz wszechogarniającej pogardy, obecnej wśród bohaterów powieści Joan Lindsay, w której obłuda zmieniła przyjaźń w przekleństwo. Żadna siła nie zatrzymała tragicznych zdarzeń, a ich konsekwencje tylko pogłębiały okrutny obraz świata początku XX wieku. Australia ‒ ziemia nienależąca do nikogo, którą można sobie po prostu zabrać, wykorzystać i sprzedać. Raj dla zawistnych spojrzeń i wyniosłych oszczerstw, pozbawiających niewinnych wolnej woli, a w tym wszystkim młode dziewczęta, wychowanice pensji Pani Appleyard - naiwne i nie do końca szczere.
Spektakl „Piknik pod Wiszącą Skałą” w reżyserii Leny Frankiewicz rozpościera się szeroko nad wzgórzami iluzji dobrobytu, a dolinami słabości i strachu przed przyszłością. Bohaterowie tego dzieła, owiani gęstą mgłą podejrzliwości, zatrzymali się w południe, na skraju życia, gdzie dla każdego z nich ten moment miał zupełnie inne znaczenie. Uwięzienie czasu pozwoliło na uruchomienie psychologicznego procesu analizy jakości współistnienia, a aktorzy, doskonale interpretujący to zjawisko, wyłaniali się na scenie z półmroku, ośmielając słowo istotą prawdziwego dialogu i ciszy.
Subtelność pauzy, emocjonalny gwar uniesień, o nienagannej dykcji, wyłaniał się z ust aktorów nad przepaścią treści. Te wszystkie elementy były spójne, jednakże należy również podkreślić, iż każda postać zaskakiwała indywidualną dynamiką rytmu interpretacyjnego. Pani Appleyard (Ewa Wiśniewska), okrutna właścicielka pensji, balansowała pomiędzy oschłą powagą a bezkształtem duszy, który drastycznie uwalniał się w poczuciu bezsilności. Madmoiselle (Małgorzata Kożuchowska), pozornie nadwrażliwa i skromna, jednakże dość silna, by sprzeciwić się panującym obyczajom. W scenach w salonie Państwa Fitzhubertów nie można pominąć donośnego szyderstwa Pani Pułkownikowej (Gabriela Muskała), która przerażała ordynarnością, zaklętą w powabie delikatności. Miranda (Michalina Łabacz), rozświetlająca prolog szatą niewinności, stała się ucieleśnieniem fantazji o zbliżającym się początku melancholijnej i okrutnej sprawiedliwości, a śpiew osamotnionej Sary (Ufi Ude/ Bonie Sucharska) rozrywał milczenie melodyjnymi kontrapunktami zwierzeń, potęgującymi uczucie nostalgii i strachu przed zniewoleniem.
Uczucie przygnębienia wobec wielkości materii nieodgadnionej podsyca również główny element scenografii według konceptu Katarzyny Borkowskiej. Symbolizująca skałę otchłań, o kolistej konstrukcji, obezwładnia myśli bohaterów, a wydobywająca się z niej mgła otwiera nową przestrzeń, w której zanika prawda. Monumentalna forma, dzielona planami świetlnymi, oraz mroczne struktury wizualizacji stworzyły obraz kompletny, gdzie cień tajemnicy stawał się nadrzędnym elementem środków wyrazu.
Efektownym dopełnieniem inscenizacji była muzyka Cezarego Duchnowskiego. Odważne kompozycje łączyły w sobie pierwotność rytmu z burzliwą strukturą atonalną, szukającą drogi do wyzwolenia potencjału choreografii Marty Ziółek. Taniec bywał krzykiem duszy, a także marionetkową formą zniewolenia, przedzierającą się subtelnie z wnętrza postaci ku wybuchowości szału i surrealistycznej ekspresji ruchu.
W ten sposób na scenie Teatru Narodowego zaistniał świat gotowy na unicestwienie, a Wisząca Skała stała się tylko pretekstem do rozmowy o istocie podziałów i hierarchii wartości. W tym spektaklu według adaptacji scenicznej Małgorzaty Anny Maciejewskiej bohaterowie są oskalpowani z uczuć, a blichtr pogardy i drwina wobec słabszych jednostek uznane zostały za czynniki godne podziwu.
Również w cieniu tej symbolicznej skały oszukał się świat i zgłupieli ludzie, pędzący za poczuciem wyższości wobec innych. Tam czas się zatrzymał i poszukiwania winnych okazały się sprawą niemożliwą do odgadnięcia. Krople łez i rozgoryczenia, związane ze stratą niewinności, nie pozwoliły na szczerą komunikację. Jednak czy współczesność rozgrzeszyłaby niewinną aborygeńską sierotę, obarczoną wymuszonym poczuciem przynależności do innego człowieka? Rozwiązanie tajemnicy jest możliwe, jeśli winnym nie będzie najsłabszy, tylko sprawca tragedii, który przestanie się bać sprawiedliwości, tlącej się jak czerwone światło we wnętrzu tytułowej Wiszącej Skały.