Festiwal Festiwali Teatralnych Spotkania w Warszawie. Pisze Piotr Gruszczyński w Tygodniku Powszechnym.
Monodramy, na ogół traktowane jako uzupełnienie festiwalowych programów, okazały się intelektualnie i emocjonalnie przewyższać piękne, ale obojętne spektakle takich mistrzów jak Joseph Nadj czy Robert Wilson. Warszawski Festiwal Festiwali Teatralnych Spotkania ma ambicje metropolitalne. Trwa kilka tygodni, prezentuje dokonania twórców głośnych i uznanych. Stroni od zapraszania artystów niszowych czy kontrowersyjnych. Nie poszukuje, tylko zaspokaja tęsknoty za głośnymi spektaklami, nie odkrywa, tylko potwierdza. Jest grzeczny i mało wyrazisty. Czy w sam raz na miarę dużego miasta, w którym snobizm miesza się z potrzebą znajdowania nowych zjawisk? Kiedy słucham pretensji zgłaszanych co dwa lata pod adresem FFTS, zastanawiam się, czy to teatralne święto mogłoby być inne. Bardziej ryzykowne, gotowe postawić wszystko najednąkartę i wiele zyskać lub stracić. Myślę, że nie. Warszawa ugrzecznia i nie zachęca do niebezpiecznych eksperymentów. A poza ty