"Miłość od ostatniego wejrzenia" jest tragikomedią o przemocy, o uwikłaniu w toksyczny związek, w którym więcej jest nienawiści niż miłości, a mężczyzna dyktuje warunki. To rzecz o piekle na ziemi, z którego nie ma się odwagi uciec - o spektaklu w reż. Iwony Kempy w Teatrze Dramatycznym w Warszawie pisze Marta Żelazowska z Nowej Siły Krytycznej.
W centrum sceny stoi pięć ustawionych na sztorc około dwumetrowych pudełek. A może kartonowych trumien? Nasuwa się takie skojarzenie. Wieka są odstawione, każde w innym, estetycznie uzasadnionym położeniu. Punktowo oświetlone. Wiszą w nich frontalnie białe suknie, różniące się krojem, fasonem i rodzajem materiału. Atrybut panny młodej wyeksponowany w nietypowy sposób, zostaje wyniesiony do rangi symbolu - ceremoniału przejścia, wtajemniczenia. Kobieta wdziewa białą suknię w dniu ślubu, gdy zmienia stan cywilny, z panny staje się mężatką. Małżeństwo jest przypieczętowaniem miłości. U Vedrany Rudan radość ze spełnienia dziewczęcego marzenia o posiadaniu męża, zrealizowaniu potrzeby przynależności, trwa tylko przez chwilę. Rzeczywistość okazuje się daleka od ideału. W inscenizacji Iwony Kempy biała suknia staje się emblematem małżeńskiego kieratu. Że porażająca proza Chorwatki jest doskonałym materiałem dla teatru udowodniła ju