"Made in China" w reż. Jarosława Tumidajskiego w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Leszek Karczewski w Gazecie Wyborczej-Łódź.
"Made in China" jest jak chrupki "Nik-nax", którymi obżerają się jego bohaterowie. Aromat wyśmienity, opakowanie błyszczące, a w środku - pustka. Reżyser jest w formie: sprawnie pokazuje przesunięcia napięć między trzema młodocianymi gangsterami. Świetnie rozgrywa sceny przemocy. Chowa ciosy w półmroku albo za dekoracją Jana Kozikowskiego, który w pofabrycznej dziurze urządził kawalerkę. Bo scenograf także jest w formie. I aktorzy są w formie. Świetny jest Kamil Maćkowiak - znerwicowany bandzior Hughie podskakujący na każdą wibrację pagera w kieszeni. Bo sygnał może wysłać oddział intensywnej terapii, do którego po wypadku trafiła jego matka. Świetny jest Sambor Czarnota, którego Kilby przypomina Janusza Józefowicza udającego Bruce'a Lee. Jego postać to wiceszeryf gangu i wystylizowany karateka. Świetny jest Mariusz Witkowski jako potulne popychadło Paddy, mięczak marzący o wejściu do bandy. Skamle o chrupki tak samo, jak skamle z b�