Ingmar Villqist po raz pierwszy stanął za filmową kamerą i zrealizował niezależną produkcję - "Helmucika" wg własnego dramatu.
Teatr zamknięty w sceniczne ramy nie narzuca nachalnie swojej optyki. Filmowe kadry zawsze robią z nas niewidzialnych podglądaczy. Trzecie oko kamery widzi więcej, eksponuje detale, zbliża do tego, wobec czego chcielibyśmy zachować dystans. Ingmar Villqist po raz pierwszy stanął za filmową kamerą i mocne słowa swojego dramatu "Helmucik" zamienił na intensywne obrazy inspirowane śląskim krajobrazem. "Dyszące miasto" dramatu ma w tle pokopalniane ruiny. W domu państwa Wilde nad drewnianymi łóżkami wiszą święte obrazy, zaś komisje klasyfikujące ludzi do kasacji mieszczą się w ogromnych, marmurowych salach katowickiego Urzędu Wojewódzkiego. Niedookreślone "gdzieś" zyskało wyraźne kształty. Villqistowi udała się rzecz podwójna. Po pierwsze: trzymający w nieustannym napięciu, porażający spektakl, budowany z długich ujęć statycznej kamery, gdzie filmowym obrazom towarzyszy albo przerażająca cisza albo obijający się echem pustych sal i koryta