Polska potrzebuje ofiar, a dynamikę naszych dziejów wyznaczają szarża i żałoba - twierdzi Jan Klata. I dorzuca kolejne ogniwo do ciągu polskich kamikadze: ułan, powstaniec, górnik... żużlowiec. Spektakl "Szwoleżerowie" we wtorek w w Teatrze Rozrywki.
To mógłby być uniwersalny pomnik polskiego mężczyzny. Na środku sceny hałda żużlu, kilka złotych pucharów, u podnóża trup opancerzonego efeba, w górze wygięty w ekstazie wisielec na wierzgającym motorze. Podobny układ powtarza się na większości polskich pejzaży bitewnych. Wystarczy zastąpić kask hełmem, maszynę koniem, a zamiast zaciśniętej na szyi pętli maznąć boski promień. Przekaz się nie zmienia. Polski mężczyzna ma zbierać trofea dla swojego klubu, oddziału czy firmy, po czym rzucić się na stos. Samobójczo, straceńczo, spektakularnie. Wokół tego "ołtarza" reżyser Jan Klata i dramaturg Artur Pałyga zbudowali spektakl "Szwoleżerowie". Żużlowców pokazali tu jako kolejne ogniwo ciągu ułan - powstaniec - górnik, czyli polskich kamikadze: pięknych, nieustraszonych chłopców pozostawiających po sobie czarny pył i czarne wdowy. Wykorzystali głośne historie samobójstw młodych mistrzów tej "familijnej" dyscypliny. Zamiast cztere