"Chory z urojenia" w reż. Tomasza Obary w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Artur D. Liskowacki w Teatrze.
Tomasz Obara nie kryje swej niechęci do uwspółcześniania klasyki na siłę. Można nawet odnieść wrażenie, że bliższe są mu, jakby z przekory, te dzieła, które wydają się obciążone wyniesioną ze swej epoki formą, w których brak - choćby w tematyce - wyrazistych znamion aktualności i które poddają się trudniej zabiegom uwspółcześniającego makijażu. Jest też chyba coś z gestu w tym, że spośród sztuk Molire'a wybrał do kolejnej swej inscenizacji nie "Świętoszka" czy "Skąpca", a właśnie "Chorego z urojenia". Komedię bliższą farsie, posługującą się żartem chwilami dość grubym (ach, te dowcipy na temat lewatywy!), skrojoną bez psychologicznych niuansów i bez szczególnej dbałości o rygory dramaturgii (intryga wątła, akcja toczy się od sceny do sceny, a jej zwroty nie mają wiele wspólnego z samą intrygą), w której na dobrą - choć dla reżysera i aktorów raczej na złą - sprawę, poza Arganem brak w zasadzie żywych postaci.