Przedstawienie na początku nudzi, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia - o "Prywatnej klinice" w reż. Jerzego Bończaka w olsztyńskim Teatrze im. Jaracza pisze Ada Romanowska z Nowej Siły Krytycznej.
Jak dziś ciężko z pracą - trzeba liczyć każdy grosz i tak od pierwszego do pierwszego. A w teatrze, jak to w teatrze, można znaleźć odpowiedź na wszystkie pytania. O ile sztuka takie stawia. Jeśli chodzi o "Prywatną klinikę", nie stawia, ale podaje pomysł na to, jak się dobrze ustawić w życiu. Sprawa tyczy się pań i to pań przedsiębiorczych, a dokładniej pokazuje, jak mieć kasę i przyjemność za jednym zamachem. "Prywatną klinikę" w olsztyńskim Teatrze im. Jaracza wyreżyserował Jerzy Bończak i nie było to jego pierwsze starcie z tytułem. Była Warszawa, były Kielce, Zielona Góra, Rzeszów. Więc można powiedzieć, że trening czyni mistrza. Po "Palcu bożym" - jaki reżyserował kilka lat temu w Jaraczu - przyszła kolej na farsę Johna Chapman i Dave'a Freemana. Udało się? Spektakl to zawirowana historia oszustwa, które prowadzi do takiego zakręcenia i udawania, że nie sposób pękać ze śmiechu. Oto kochanka Harriet spotyka się z dwoma mę