Historie ludzi przegranych, niepełnych, słabych - ale też i tych sprytnych, zaradnych, zadowolonych ze swojego małego życia, składają się na polifoniczną baśń o smutnych dorosłych - o "Symfonii Lokatoris" w reż. Adama Sroki w Teatrze Ludowym w Krakowie pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.
Wszechobecne reminiscencje sprzed kilku dekad, obecne w dizajnie przedstawienia, jego kolorystyce i niektórych kostiumach aktorów, przywołują niechlubną przeszłość, tryumfalnie zakończoną dwadzieścia lat temu. Przedstawienie jednak w swoim kształcie scenicznym i materii tekstu bliższe jest postmodernistycznej wizji teatru, niż zgrzebnym produkcjom sprzed dekad, do jakich odwołuje się w warstwie estetycznej. Rzecz dzieje się gdzieś "na blokach", ale jednocześnie w głowie protagonisty (Marcin Stec). Mężczyzna powraca do czasu sprzed lat, do prywatnej przeszłości, przywołuje wizję szeregu osób, z którymi kiedyś się spotkał. Osoby te z kolei mają do opowiedzenia i pokazania własne historie. Wielogłos narracji i przedziwna, wielowątkowa opowieść bez początku i końca są podstawowymi komponentami scenicznej historii. Nie sposób jej streścić, bo wątki przeplatają się wzajemnie, dooświetlają - ale jednocześnie stanowią silne, indywidualne gł