To spektakl o wspomnieniach, o tym, jak pamięta się czasy, kiedy wszystko było śmiertelnie poważne - o "Chłopcach z Placu Broni" w reż. Michała Zadary w Teatrze Narodowym pisze Ewa Hevelke z Nowej Siły Krytycznej.
Jest taki etap w życiu, że człowiek musi coś zdobyć. Trzeba sobie zedrzeć kolana i zniszczyć ubranie, chociażby po to, by mieć później co opowiadać wnukom. "Chłopcy z Placu Broni" Ferenca Molnara byli kiedyś obok "Timura i jego drużyny" podstawową lekturą młodzieży. Każdy uronił łzę nad niedolą Nemeczka, podobnie jak, co wrażliwszy, zeszlochał się nad konaniem Karusia z "Anielki" Bolesława Prusa. Dzisiaj rozrzewnieni, z ciepłem w okolicach mostka wspominamy tamte czasy i tylko przez sekundę zastanawiamy się, czy to pieczenie nie jest czasem objawem stanu przedzawałowego. Jeśli tak, trzeba bić na alarm, podobnie jak wtedy, gdy kumple z sąsiedniego bloku gwizdnęli proporzec, albo inne insygnia bandy. Trzeba było mieć bardzo konkretny pomysł, by z takiego tekstu nie wyszedł szkolny bryk. Zadara znalazł sobie wentyl. Posłużyli mu do tego aktorzy i forma, którą wybrał. Postaci już dawno nie mają trzynastu lat. Wiekowo odpowiadają raczej