- Marzy mi się wolność, ale rzeczywista, a nie tylko zapisana na papierze. Brakuje mi kontrowersyjnych filmów, których w Polsce praktycznie nie ma. Teatr sobie jakoś radzi, ale też ma problemy, bo byle urzędnik może zdjąć z afisza jakąś nieprawomyślną sztukę. Nie mamy, wbrew pozorom, pełnej wolności - mówi reżyser Feliks Falk w Przeglądzie.
- Często mija pan dziś na ulicy Lutka Danielaka? Czy też może bohater "Wodzireja" już w Polsce nie mieszka? - Ależ mieszka, a dziś jest nawet jeszcze bardziej zdesperowany i zdeterminowany w gonitwie za karierą niż w czasach PRL. Najczęściej widzę takich ludzi wśród polityków, tam współczesnych Danielaków jest bez wątpienia najwięcej. Oni nie przebierają w środkach, idą do celu po trupach. Kierują się taką samą motywacją? - Tak, chodzi o sukces, jakkolwiek byśmy go rozumieli. Tylko że w "Wodzireju" był to sukces na małą skalę, bo prowadzenie balu w jakimś miasteczku to nie jest wielka rzecz, choć oczywiście mogło otworzyć drogę do dalszej kariery, co pokazałem zresztą w "Bohaterze roku", dalszym ciągu losów Danielaka, który wylądował w końcu w telewizji. Dziś chodzi o wielki sukces. O władzę, która niekoniecznie wiąże się z korzyściami finansowymi, ale z poczuciem, że ma się wpływ na rząd dusz. Bez względu na sztandary i