Półtorej godziny, podczas której aktorzy, chyba poważnie traktujący swój zawód, chałturzą w najlepsze - o "Koniku Garbusku" w reż. Tomasza Grochoczyńskiego na Scenie Inicjatyw ZASP pisze Ewa Hevelke z Nowej Siły Krytycznej.
Bajce Rosjanina Piotra Pawłowicza Jerszowa upłynął 151 rok, ale dzieci z zainteresowaniem słuchają do poduszki historii głupiego Wani i jego niezgrabnego, lecz mądrego i wiernego konika Garbuska. W przypadku spektaklu w reż. Tomasza Grochoczyńskiego realizowanego przez inicjatywę Związku Artystów Scen Polskich "Aktorzy bez etaty grają baśnie z różnych stron świata" jest inaczej. W połowie przedstawienia milusińscy, choć powinni siedzieć zauroczeni historią z rozdziawionymi gębusiami, zaczynają się kręcić, rozmawiać i żądać wyprowadzenia na siusiu, albo śpią oparte rączkami na oparciach foteli. Finał jest w stanie ich poderwać głównie dzięki skocznej rosyjskiej muzyce opracowanej przez Piotra Golla. Jak to w bajkach bywa, mamy pozytywne postaci i knujących wcielonych drani. Jest najmłodszy, poczciwy, szczery, ładny Wania (wszystkie te cechy oddaje, choć szkoda, że jedynie wizualnie, Tomasz Korczyk) i niezbyt urodziwy, ale rozsądny Garbuse