NA ZNAKOMITY POMYSŁ wpadł Maciej Englert, aby sięgnąć po nieco zapomnianą powieść Tadeusza Konwickiego "Wniebowstąpienie". Wprawdzie niektórzy krytycy utrzymywali, że to bodaj najlepsza powieść pisarza, ale dopiero teatralna realizacja dowiodła, jak głębokie w niej tkwią zasoby intelektualne, moralne, emocjonalne. Stokroć sławniejsza "Mała Apokalipsa" okazuje się na tym tle zaledwie ważnym utworem etapowym, gdy tymczasem "Wniebowstąpienie" zachowuje wartość uniwersalnej metafory, jednocześnie tak dalece związanej ze swoim czasem. Raz jeszcze potwierdza się znana formuła wielkiej sztuki, wiążącej konkret historyczny z uogólnieniem. Sięgając po utwór tak wielowarstwowy i tak silnie umiejscowiony w warszawskiej topografii Englert stanął przed zadaniem niemal niewyobrażalnym - powołania na scenie sennego widziadła stolicy, jej zakamarków i centrum z wyniosłym, niemal pod chmurami zawieszonym tarasem widokowym Pała
Tytuł oryginalny
Charon albo samoobsługa
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna nr 111