Śmieszność, która pięknieje. Jaki to stary i dobry patent w sztuce widowiskowej! W tej, gdzie po staremu chodzi o opowieść, o ludzkie portrety, o uśmiech aprobaty i chwilę pomyślunku po stronie widowni. Kto zadekretował, że to gorszy, mniej ambitny cel? - pisze Jacek Sieradzki na marginesie recenzji "Dwunastu stacji" w reż. Mikołaja Grabowskiego w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu.
Śmieszność, która pięknieje. Jaki to stary i dobry patent w sztuce widowiskowej! Owszem, niekoniecznie w tej superawangardowej, gdzie trzeba nieustannie zadziwiać - niekonwencjonalnością, obrazoburstwem, przekraczaniem granic, czarem nowych piór w pawim ogonie. Nie w tej krytycznej, w której odbiorca ma nie zaznać spokoju, targany do trzewi obrazami nieprawości i zła. Nie w tej bujającej w mistycznych obłokach i nie w tej przemądrzałej, traktującej twór artystyczny jak załącznik do listy obowiązkowych lektur. W tej, gdzie po staremu chodzi o opowieść, o ludzkie portrety, o uśmiech aprobaty i chwilę pomyślunku po stronie widowni. Kto zadekretował, że to gorszy, mniej ambitny cel? Mały człowieczek plącze się po swoich czasach, posługując się anachronicznym aparatem pojęciowym i tymi systemami zachowań, jakie zna, odziedziczył, wyniósł z dzieciństwa, przyswoił. Ma z tym kłopot, ponieważ czasy gonią do przodu i stawiają go co i rusz pod ścia