Spektakl nie jest porywający. Jednak z każdą chwilą uderza skromność, z jaką reżyser ujawnia swoje interwencje - o spektaklu "Juliusz Cezar" w reż. Remigiusza Brzyka w Teatrze Polskim we Wrocławiu pisze Marta Bryś z Nowej Siły Krytycznej.
Nie ma nic odkrywczego w stwierdzeniu, że spektakle, które w interpretacji nie wykraczają poza linię wyznaczoną przez autora dramatu zazwyczaj kończą się klęską. Wielokrotnie potwierdzały to również inscenizacje tekstów Shakespeare'a. Jednak "Juliusz Cezar" w reżyserii Remigiusza Brzyka zaprzecza tej tezie. Z jednej strony Brzyk precyzyjnie obrazuje kolejne sceny z tekstu, nie dokonuje żadnej wywrotowej zmiany w relacjach między postaciami, z drugiej niepozornie i stanowczo kreuje świat dramatu. Scenografię spektaklu stanowi teatr. Widzowie siedzą na scenie, a aktorzy mają dla siebie proscenium, amfiteatr widowni i pierwszy balkon. Teatr jest sejmem, który po morderstwie Cezara i upadku Antoniusza, senatorowie zakryją plastikową płachtą. Symbol demokracji zostanie w ten sposób odrzucony, odłożony na półkę, by czekał ponownie na swój czas. Metalowa kurtyna, przewrotnie dzieli światy spektaklu. Po jednej stronie puste krzesła widowni, po drugiej u