Państwo nie przepadacie za Gombrowiczem, prawda? Tak przypuszczałem. Trudny w odbiorze, udziwnia tam, gdzie należy wyrażać się prosto, poza tym gorszy grubym słowem i obsesją pupy. Państwo wyłączacie telewizor, kiedy nadają Gombrowicza? Wolna wola. Ja też nie lubię poniedziałku i zasypiam przed srebrnym ekranem, kiedy "leci" Teatr Telewizji. Ale do Teatru Nowego na "Ferdydurke" Witolda Gombrowicza radziłbym jednak pójść. No bo cóż w tym strasznego? Palacze odżałują dwie paczki "Marlboro" i już mamy na bilet dla siebie i dla żony. Do tego cukierki lub dropsy, oraz wachlarzyk (bo na widowni gorąco) i można zaczynać. Co ciekawego prócz nazwy "Ferdydurke"? Co nakazuje wsadzić do kieszeni sceptycyzm i na przemian rżeć, bądź chichotać przez pełne dwie godziny? Ano, pogrzeb, proszę państwa, pogrzeb, najprawdziwszy, choć na wesoło. Wprawdzie nieboszczyka namacalnie nie uświadczysz, bo i ceremonia nie dotyczy jednostki, lecz
Tytuł oryginalny
Ceremonia pogrzebowa
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Poznańska nr 51