Ceprostradami od dziesięcioleci górale nazywali ścieżki budowane z wygładzonych kamieni w Tatrach, nawet wysokich (choćby zakosy na Szpiglasową Przełęcz), po to, by niezdarne cepry nie potykały się o głazy i nie rozbijały sobie nosów. Taką wygładzoną góralszczyzną jest właśnie "Śleboda", spektakl Teatru Montownia i Teatru Powszechnego, przygotowany na kanwie legend tatrzańskich Kazimierza Przerwy-Tetmajera. W pomyśle Waldemara Śmigasiewicza było, jeśli się dobrze domyślam, miejsce na o wiele więcej tonów, niż w rezultacie znalazło się w spektaklu, było miejsce na liryzm, na zadumę, na mądrość. Niestety, niepohamowana skłonność do scenicznego dowcipkowania zgubiła tu tak reżysera, jak młodzieńców z Montowni, w których strasznie dużo jest wciąż naturalnego sztubactwa i chęci wygłupu. Już etiuda wstępna, gdy przez czekającą na schodach publiczność przeciskają się prostaczkowie w podhalańskich swetrach, zawstydzeni, niezręczni,
Źródło:
Materiał nadesłany
Polityka, nr 27